Na otwarcie zmagań tegorocznej edycji Ligi Europy, Rossonerim przyszło zmierzyć się z pogromcą aktualnego mistrza Polski – warszawskiej Legii, czyli drużyną luksemburskiego F91 Dudelange. Być może gdyby postawa drużyny ze stolicy Polski była dużo lepsza to wyjazd by się nie odbył, ale skoro Legia nie chciała grać z Milanem w Warszawie, to kibice o czerwono-czarnych sercach po raz kolejny postanowili wspierać ukochaną drużynę za granicą i do długo wyczekiwanego (przez większość kibiców) meczu Milanu w Polsce po raz kolejny nie doszło.
Tak oto zrodził się pomysł na wyjazd do Luksemburga, a pojawił się on tuż po rozlosowaniu grup LE, które to odbyło się w piątek 31/08/2018. W związku z tym, że mecz zaplanowano już na 3 tygodnie później, tj. 20 września czasu na organizacje i zebranie wszystkich chętnych było zdecydowanie bardzo mało.
Zbiórka została zaplanowana w dniu meczu o bardzo wczesnej godzinie (3:30) pod barem Winners - miejscem doskonale znanym i lubianym przez warszawskich członków stowarzyszenia Milan Club Polonia. Do Luksemburga przewidziany został trasport kołowy, a konkretnie wynajęty bus. Juz po 3 rano na miejsce zbiórki docierali pierwsi, najbardziej zniecierpliwieni uczestnicy wydarzenia. Bus dotarł kilka minut po zaplanowej godzinie, ale jako, że w wyjeździe udział brali nie tylko członkowie MCP z Warszawy to trzeba było chwilkę poczekać na reszte ekipy, której z różnych względów dojazd się nieco opóźnił.
Po dotarciu na miejsce reszty, szybkie pakowanie do busa poprzedzone pamiatkową fotką przed 4 rano i chwile po 4 mogliśmy ruszać w trasę.
Podróż zaczynała się jeszcze przy całkowitym mroku, co jednak nie przeszkodziło wesołej załodze busa we wchodzeniu w klimat meczowy. Poza różnego rodzaju rozweselaczami nastrój podtrzymywały przede wszystkich huczne przyśpiewki na cześć naszej drużyny. Podróż w zasadzie trwała zgodnie z przewidywaniami. Było miejsce na kilka postoi, jednakże na miejsce udało dotrzeć się o czasie, czyli ok. godz. 17.
Zanim dotarliśmy do Luksemburga zatrzymalismy sie na chwilę przy granicy niemiecko-luksemburskiej, gdzie mieścił się nasz hotel, w którym to po meczu mieliśmy odpocząć przed powrotem.
Po bardzo szybkim zakwaterowaniu od razu udaliśmy się do stolicy Luksemburga, czyli miasta... Luksemburg, gdzie już za kilka godzin na mieszczącym ok. 8 tys widzów Stade Josy Barthel miał odbyć się mecz. Na kilka godzin przed meczem coraz gęściej w mieście robiło się od kibiców Milanu. Z każdej strony można było dostrzec dobrze nam znane barwy. Na rynku w Luksemburgu, gdzie odbyła się oficjalna zbiórka przed meczem zebrali się w sporej grupie kibice Milanu po to, aby wspólnie rozgrzać się przed spotkaniem i następnie przy asyście przyśpiewek, bębna i dymu z rac przedostać się wspólnym przemarszem na stadion.
Do naszej 7 osobowej grupy w międzyczsie dołączyła ekipa z wrocławskiej sekcji MCP i tak oto w komplecie można było oddać się widowisku.
Na stadion wchodzimy bez żadnego problemu, w pełnym składzie, bez żadnych nieprzyjemności. Ok. godzinę przed meczem rozwieszamy naszą flagę MILAN CLUB POLONIA tuż obok sektora zajmowanego przez kibiców z Curva Sud. Flagę idealnie widzieli kibice oglądający mecz w TV, gdyż mieściła się ona tuż za jedną z bramek. Druga flaga trzymana była przez naszych ludzi, któzy to już zasiedli bezpośrednio na trybunie z kibicami z Italii. Jako ciekawostkę można dodać, ze widoczna była również delegacja kibiców Fan Clubu Milanu z Rumuni, którą to mieliśmy okazję poznac chociażby podczas niedawnego finału Pucharu Włoch w Rzymie, którego z różnych względów nie będę tutaj dalej wspominał.
Ogólnie mecz przebiegł bez większych atrakcji, nasza drużyna znowu nie powalała grą i w zasadzie najważniejsze było to, że udało nam się wywieźć z Luksemburga 3 punkty, choć momentami pojawiała się obawa, że ta sztuka może się nie udać. Całe szczęście, że wiara czyni cuda i nie było blamażu, ani wstydu z półamatorską drużyną Dudelange. Po meczu udajemy się do busa i jedziemy odpocząć do hotelu przed drogą powrotną, która zaplanowana była na 7 rano.
Powrót przebiegł spokojnie, ale nie do końca sprawnie ze względu na korki, które opóźniły nasz przyjazd o kilka godzin. Poza tym, nieco większa ilość postojów naszej rozluźnionej i zmęczonej, ale mimo wszystko szczęśliwej i wesołej ekipy, mogła mieć również na to wpływ. Dlatego też bardzo dziękujęmy za organizację wyjazdu oraz podjęcie heroicznej decyzji – bycia kierowcą busa naszemu Prezesowi Romanowi Sidorowiczowi.
W sumie w wyjeździe udział wzięło 11 członków Stowarzyszenia, którzy przebyli ponad 2,5 tysiąca kilometrów, aby wspierać Milan na początku drogi w LE.
Relacja:
Waszka
|